Zuzu
Historia Pewnej Miłości
[Verse 1]
Budzi się przy niej, patrzy na nią jak na cudo
Czuje, że żyje, walczy, dzisiaj wraca późno
Ma w sobie siłę, twardy. Taka praca, trudno
Nieznakomite karty, gra taką nienudną
Zmęczony wraca nocnym, pragnie ciepłej kąpieli
Poniżony przyjął chłosty, chce do miękkiej pościeli
Skarcony chłopak, prosty w sobie wiele nadziei
Zmuszony ciąć koszty, dostatek celem idei
Myśli, że w domu odpocznie, w ramionach swej ukochanej
Położą się na sofie, w kółko problemy te same
Ona wita go fochem, eksploduje krzyk
Zaczyna mieszać go z błotem, powstrzymuje łzy

Jesteś beznadziejny, zero, taka podłogowa szmata
Kolejny czuje niemoc, jeszcze ta chujowa praca
Żaden z Ciebie mężczyzna, w końcu sobie to uświadom, pizda
Jesteś żenadą, wracaj tam gdzie twoje stado

[Hook]
Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból
Setki niechcianych słów, tych odegranych ról, ten ból
Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból
Setki niechcianych słów, tych odegranych ról, ten ból

[Verse 2]
- Zamknij dziób, głupia szmato, co ty takiego robisz?
Umiesz kłapać jadaczką, focha kolejnego stroisz
- Posłuchaj frajerze, całe życie się rozczulasz
- To szmato przez Ciebie, bo cały czas mnie zamulasz
To co zrobię złe, każdy kurwa mój ruch
Ty to największy śmieć, jesteś pusta wśród suk
-Zabije Cię gnoju! Muaaaa
Teraz nie będzie spokoju, wpadła w szał
W jego stronę leci talerz, atakuje go pięściami
Na ustach toczy pianę, pruje skórę paznokciami
On próbuje bronić się, ma pozdzieraną twarz
Na podłogę kapie krew, usłyszano wrzask
Nie wytrzymał już, ponieważ przekroczyła granicę
W serce wbiła nóż, pięść uderzyła w policzek
Ona upada na glebę, jej głowa uderza o nią
Uczucie bycia w niebie, miesza się z patologią

[Hook]

[Verse 3]
Ona leży na ziemi, płacze, zalała się łzami
On wierzy, że się nie zmieni raczej, poniżała za nic
Nie mogą ciągle żyć z tymi - wrzaskami
W końcu trzeba przeciąć nić, on trzaska drzwiami
Na dworze szklana pogoda płynące maskuje łzy
Boże, po co ta przeszkoda?! Codziennie czuję wstyd
Ona widzi we mnie wroga, podłym gestem rani
Ja tak bardzo ją kocham, przecież nie jestem ze stali
Butelka w jego dłoni to nie żadne antidotum
Ukochana dzwoni, "Wracaj skarbie do domu"
On odrzuca rozmowę, jednak postanowił powstać
Obiera drogę, zmierza tam gdzie przytrafił się koszmar
Ona rzuca się w ramiona, zdejmuje jego spodnie
Cała płonie, rozpalona, siada na niego wygodnie
Robią to na podłodze, pieprzą się jak zwierzęta
Ona krzyczy - dochodzę
Rano ta sama gehenna
[Hook]