Zkibwoy
Psi Duch
[Zwrotka 1: Zkibwoy]
Śniłaś mi się dziś i ten sen był absurdalnie głupi
Chuj mi stał i nie mogłem się na niczym skupić
Myślałem o twoich oczach i o drodze martwych
I czy jeszcze kiedykolwiek przetniemy się jak noże nadgarstki
Mój Boże, chciałbym dowieźć ten bagaż cały
Jesteś moją kokainą i oddechem odwagi
Kiedy się skraca, daj mi respirator, do serca wytrych
Predator w świecie bojaźliwych metafor, kliknij
W grę nie wchodzi replay, bo rozdaje tu karma
To ocena, powiedziałbym, dosyć nieporadna
Liczę twoje pierwiastki jak Carmack
I widzę więcej, niż widać ci spod paznokcia, prawda
Mówią mi: "to jest ten labirynt, a ty to klucz"
Więc zapierdalam w kółko, inteligentny jak szczur
Łapię się ściany, jak pod nogami tracę grunt
Psi Duch, psia krew, zrobiłem to znów

[Refren: Vito Bambino]
Brachu, lepiej nie rozkminiaj, nawet nie zaczynaj
Jeden bieg, nie ma po co się zarzynać
Będzie, co będzie, a jest to, co widać
Czy komuś jeszcze się przydam, czy to tak teraz do końca?
Komu jeszcze chce się rzygać?
Kto wie, ile to dokładnie potrwa?
[Zwrotka 2: Zkibwoy]
Wstałem, znów spuchnięty na mordzie
Miałem jakieś myśli, żeby się ogolić, ale pierdolę
W bani dziwki robią mi napar i słyszę jazgot
Nie piję co dają, bo boję się za bardzo
Robię na stole markerem bazgroł; mantra
Nachlam się i stopię blanta, niech płoną czerwone światła
Spijam kłamstwa z twoich ust, smakują jak nic tu
Na utraconych szansach zbudowaliśmy kult
Dziś znów śnię stek bzdur
Awanturnicy w fotelach zbudują nam mur
W imię Ojca i Syna i Psiego Ducha, amen
Wyrywasz kartki z kalendarza; puta madre
Te kilka pomysłów z lotu ptaka się nie robi
I nienawidzę ich jak zapachu tytoniu na dłoniach
Brzydcy ludzie, lepsi ludzie, skończ już
Pozwól temu zdechnąć, stworzyłaś monstrum, piekło

[Refren: Vito Bambino]
Brachu, lepiej nie rozkminiaj, nawet nie zaczynaj
Jeden bieg, nie ma po co się zarzynać
Będzie, co będzie, a jest to, co widać
Bo może piękno się zbliża, czy to tak teraz do końca?
Ile jeszcze muszę dźwigać?
Kto wie, ile to dokładnie potrwa?