Zero (POL)
Sen dziecięcy
Gdy słoik pełen łez z niezagojonych ran (nie, to nie to)

Gdy słoik pełen łez z wycałowanych ran
Podpoduszkowy kieł czeka, aż pójdziesz spać
Życie akurat ciebie w prezencie dało nam
Teraz do spania biegiem, bo jutro trzeba wstać
Jutro znów trzeba wstać
Jutro znów trzeba wstać
Jutro znów trzeba wstać
Trzeba wstać

Są takie wieczory, kiedy chłopcy i dziewczęta otuleni nocą na wpół przymkniętych powiek - spowiadając się poduszkom - nucą swoje własne pieśni; zapadają w sen powity z marzeń... Srebrne nici sennej pępowiny snują się i drżą wiotczejąc, potem tuląc wszechświat kurczą się ku centrum... (Niczym księżycowe zielsko albo czarcie ziele, kwiat co się rozwija nocą - jak uczenie prawił Weyer w Praestigiis Daemonum - nieraz bowiem, w czasach dawnych, lekkoduchom i prostaczkom Stellam Terae napędziła
Strachu puszczając oko z zarośli)

Taki sen dziecięcy wije się i kłębi jak stepowy kojot z indiańskiego mitu: niegdyś wielki duch siarczyście splunął na pustynie. Wówczas zjawił się tam Kojot i zamiótłszy piach ogonem zawirował w koło: kręcił się i kręcił, aż ze śliny i udeptanego pyłu uwił pod stopami gliniane posłanie świata, rozległe ciemne łożysko ziemi, po czym zmęczony zwinął się w kłębek i zasnął na wieki

Tak się dziecko ze wspólnego snu i świata obraca do własnych... snów i światów niezmierzonych... wiercąc się i kopiąc dziko

I śni mu się jezioro... dziwne, bo rozlewa się tu, gdzie biegną tory
Zwykle, ale raz się już śniło, że był tutaj zbiornik brudnej wody i że
Się topiło w brudzie z błota, smaru oraz rdzy torowisk... W ogóle się śni to miejsce, jakby jakaś linia i granica czy milowy kamień…

Teraz śni się jednak pięknie, że jezioro i że nogi moczy w
Kryształowej wodzie; z molo zwisające nogi: lewa, prawa... ludzie
Piękni, pływający w wodzie torowiska... i dziewczyna uśmiechnięta pływa lekko, jakby przelewała się przez kryształ wody... jak sznur
Koralików blond plecionych w dół - nurt, co skręca delikatnie w
Podwodny błękit jej skóry...
Chciałoby się iść, gdzieś pójść czym prędzej, skoro jest tak miło
Skoro ziemia, woda, niebo i powietrze uśmiechają się do niego zgodnie, niczym żywe, szczodre, przyjazne stworzenia...

"Lucy in the sky" śpiewał przecież tata i wąsaci chłopcy z tej magicznej żółtej Łodzi... Tutaj jest nawet podobnie

Idzie więc i chyba na południe - tak mu tłumaczono - wprawdzie to nie takie proste, we śnie zorientować się gdzie idziesz - słońce topi czarny asfalt -

Trudno za pomocą słów opisać, w jaki nastrój wprawia je to senne dryfowanie na mięciutkich nogach lekko w dół z ukosa... na tych chmurnych nogach w dobrze mu znaną uliczkę... te siedmiomilowe nogi tak się gną i rozciągają, że mogłoby dotknąć nieba... i dotyka, nie rękami, ale całym sobą; jakby już nie było ziemi do chodzenia, dróg do przemierzania, chmur, które tak proszą się o podziwianie - ich magiczne kształty są mu teraz bliższe niż zabawki: rząd pluszaków i poduszka z super-bohaterem, - niż rodzice i ich ciepłe słowa na
Dobranoc

Tu gdzie niebo o zachodzie zwykło kłaniać się w słoneczny pas wysokiej trawie, dumnym drzewom, wiecznym wartownikom łąk, działkom i żywym parkanom sadów -

Płyną teraz chmury, co wstęgami odbić kładą się na wodzie, żagle i proporce, flagi dokujące w porcie. Z drugiej strony - patrząc stąd jakby na lewo - sympatyczną autostradą płyną ludzie i anioły, schody sięgające nieba. Ich drabiny mleczno-białe rozwijane w dół, na drzewa, z chmur na dachy bloków: małpi gaj, garaże, forty, piaskownice i trzepaki, kręte uliczki podwórek o dziesiątkach miejsc sekretnych

W nieskończoność trwa to święto, co nieskończoności ręką ślubu udziela stworzeniu

Ruch, co z okien ziemskich domów zapuszcza się w głąb niebieskich

- głos anielskich treli dyktujących szkolny śpiewnik - ruch, co chyli
Się ku ziemi po żyłce latawca, by na powrót wzbić się w górę z
Liściem, z diamentowym pyłem ulic, albo ciężko opaść z deszczem na wyschniętą skórę ziemi, ruch, co każdą szczerze uśmiechniętą buzię przyprawia o łaskoczące drżenie górnej wargi; ten nieustający ruch - zarazem bliski i daleki - z dawien dawna przez wtajemniczonych zwany był beulah: senną godziną wytchnienia