Zero (POL)
Konie
[intro]
Wokół moich powiek słone wody, nieruchomy strach
Fale w mojej głowie na wybrzeża wypluwają statki
Konie... konie... kopytami ryją piach
Morze chce pochłonąć je jak skronie przybój wyobraźni

[zwrotka 1]
Krew... ziemia i powietrze
Złamię nos, ale się za bardzo nie przejmę
Wiem... aż za dobrze jak chodzić po drzewie
W koronie jak król, co się połasił na czereśnie
Kłamię i kradnę - wiem, to nie ładnie
Ale jest fun - wiesz? Ćwiczę odwagę
Kopiemy w gałę czy gramy w siatkę
Fiszki i kapsle, karty i plansze
Erpegi, might and magic, na schodach w klatce palę
Wolę się z ogniem bawić w pożary, duch z zapałek
Przyjmie jak bóg ofiarę - już słychać bunt zabawеk
To taki kult na niby, ale ich koniec naprawdę
Pójdą w masowe mogiły za jеdnym starym garażem
Budujesz bazę na drzewie czy kopiesz dół pod basen
Na co mam wejść to wejdę, bo kto ma spaść, ten spadnie
To żaden wybór, a przecież nie jeden z został piratem
Prawnikiem albo maklerem
Ja do dziś wolę latanie
[skit: fragment z filmu "Hak" (1991)]
"You can fly, you can fight and you can..."

[bridge]
Mój mały chłopcze, kiedy w dłoniach twarz
Próbujesz chować, gdy przełykasz płacz
Pamiętaj, że ci dusza błyszczeć ma
Nawet gdy w koło kwitnie czarny sad
My jak szalone ptaki w wielki świat
Sami się wyrywamy z ciepłych gniazd
Bo w życiu bywa tak, że patrzysz w dal
A ci spoczywa pod nogami skarb

[zwrotka 2]
Walki na pięści, punche o matce
Na mirabelki, walki o racje
I kto ma tatę lepszego i lepszy gadżet (no fajnie)
Procesor, grafika, pamięć
Dawno mnie mama na obiad wołała
Zjem na kolację
A może by tak? - cicho, nie przy rodzicach
Licho czuwa, nie sypia
Bidon mam pełen picia
Tyle szyb do wybicia
To cieszy, choć moja wina
Jak świeczki na urodzinach nie ciąży jeszcze lawina (spraw)
Latamy sami po mieście, wyżerka na degustacjach
Supermarkety, salony, duże festyny na stacjach
Nasze rowery rakiety, patyki, miecze - napadam
Na obce bazy się mierzyć jak potem z ciuchami pralka
Czasem od śmierci milimetr - pełna bagatelizacja
(Dzisiaj porobię się grochem
Wóda i balet do rana)
Czasami z nudów powoli sączymy się w jeden kanał
Wolni jak fale w eterze, kiedy skaczemy po stacjach
Dzisiaj konsola czy pecet? - siedzę do białego rana
Po szkole RTL7, nie ma co robić, bo pada
(Nie masz co robić? - To wpadaj!
Ja wczoraj też na kolanach
Dziś na spokojnie, no nie wiem
- może na piwo i blanta)
Giełda i wypożyczalnia; gierki, fantasy i manga
Pod drzwiami największy chachar
Z osiedla obok wiraszka
Co pół godziny mnie sprawdza
Bo może da się już zabrać
Coś tam, że Smoki i Lanca
- czeka aż doczytam - klasa!
(Pod drzwiami tłoczy się banda
Pół roku toczy mnie chandra
Przeszywa smutek jak w Nachlass
W końcu go zaćpam i zachlam
Byle do jutra się łajba
Buja po klubach i knajpach
Potem jest cisza jak makiem zasiał
I kapitulacja...)
[outro]
Miłość została zdradzona. O miłości niekochana, kiedy tylko mówimy [?]. Mieliśmy w zanadrzu marihuanę, amfetaminę, spirytus, czeskie piwo, wino i pół wyposażenia apteki. Ulice rozmywały się przed nami, byliśmy jak zagubieni chłopcy w Nibylandii, których opuścił Piotruś. Każdy ma swojego Piotrusia, który siedzi w kącie duszy truty przez dym papierosów, przez całe to gówno i lęk. Otrzymywaliśmy od siebie nawzajem całkowitą akceptację. To nie była przyjaźń tylko toksyczny związek zagubionych dzieci we mgle. Jedno wielkie ustawienie hellingerowskie z narkotykami w roli głównej