Julian Tuwim
Nie ma kraju
Nie ma kra­ju, skąd nie będę tę­sk­nił
Do daw­nych, sza­rych ulic.
Zła­mie się w ża­ło­ści każ­dy krzyk zwy­cię­ski,
We wszyst­kim daw­ność się roz­czu­li.

Nie ma zie­mi, na któ­rej bym spo­czął
Bez sza­re­go daw­ne­go wspo­mnie­nia.
Wszę­dzie, wszę­dzie moim oczom
Jed­no jest do pa­trze­nia.

Nic mnie, nic nie uspo­koi,
Nic w po­ry­wie już nie za­trzy­ma.
Wiecz­nie otwo­rem nade mną stoi
Nie­bo – zie­mia moja ro­dzi­ma.

Nie po­mo­gą żad­ne po­dró­że,
Ani tłu­my, ani oce­any,
Mo­dlę się na uli­cach co­raz dłu­żej,
Za­pa­trzo­ny, za­słu­cha­ny.

Nie po­mo­gą naj­prze­dziw­niej­sze sło­wa,
Ani hym­ny dzi­kie, ani sza­lo­ne go­ni­twy.
Co­kol­wiek bę­dzie – przyj­dą zno­wu
Sta­re, co­dzien­ne mo­dli­twy.

Wo­łam, wo­łam, dło­niе w roz­pa­czy ła­mię,
Boże! Wy­słu­chaj! Bły­śnij w nie­bie miе­czem!
A On – tam, na uli­cy, cze­ka na mnie:
Mój zna­jo­my, sza­ry, pro­sty czło­wie­czek.