Pork Pores Porkinson
Musimy iść
[Intro]
Joł
Pork Pores Porkinson
Jak to jest, powiedz, że

[Verse 1]
Jest wokół tyle pięknych rzeczy, lecz wsadzamy rzadko je do głowy
Za to problem stoi co dzień w drzwiach jak Świadkowie Jehowy
Mój jest największy, czemu? bo jest mój.. i mnie pali
Choć dla ciebie to tylko jebany surrealizm
Wszystko jest względne i zależy od punktu widzenia
Dla jednych nawet prosta jest krzywa, czy to ją w krzywą zmienia?
Myślisz, ze twój problem jest największy? wyjdź się przewietrz
I spytaj Claptona czemu napisał Tears In Heaven
Powiedz czym jest normalność, normalność to większość
A więc nie jestem normalny, jebać to - jak przeciętność
Trzeba mieć się na kim oprzeć, dziś pieniądz uczy nas matmy
Trzymaj się tego chłopcze jak rozbitek tratwy
Chcę być cierpliwy jak wampir, choć w snach już jestem martwy
Nie jestem głupi, może czasem leniwy jak Garfield
Mógłbym zapisywać kartki z prędkością drukarki
Lecz czy wtedy byłbym wielki? I według czyjej miarki?

[Ref; Pork]
Musimy iść wciąż przez ciemność
Choć przez to
Tak wiele, tak wiele, tak wiele mamy blizn
Nie mam już nic
Jestem włóczęgą
Choć wiem, dom nasz
Za wiele, za wiele, za wiele dni..

[Verse 2]
Ludzie pół życia się dorabiają tracąc zdrowie i siły
Drugie pół życia hajs wydają na to, co utracili
Debilizm
Idziemy przez labirynt otumanieni od kiry
Złota kadzidła miry, stąpając po cienkiej linii
A czas płynie jednostajnie, wciąż kradnie i nie wybacza
A ja czuję, że dziś muszę ogarnąć Stajnię Augiasza
Świat nie zawraca, może najwyżej rzucić nam ukłon
Tylko dlaczego stoi do nas dupą, ee?
Namaluj palcem na zaparowanej szybie serce, idź i
Domaluj mu dwie kreski, zrobiłeś z serca cycki
Łatwo odwrócić kota ogonem - przykład ci dany
Lecz nawet bezbronny kotek walczy przyparty do ściany
Nie ważna płeć, pochodzenie, każdy walczy z cieniem
Jak za długo patrzysz w otchłan, to otchłan patrzy w ciebie
Może mnie gdzieś tam spotkasz, jak światło za tunelem
Bo nawet kiedy zamkniesz okna nie znika mrok na niebie

[Ref; Pork] x2

[Verse 3]
Mam dosyć spisków i zdrad, dysput i traum
Złych snów i strat, kłamstw, oportunistów
Populistów i skarg, chłystków i zwał
Zmaż z dysku ich ślad, listów i dat
Tak chcę w spokoju zmysłów dożyć
Jak Eastwood swych lat
Nie zmienię nic tu i tak, choćbym po pysku ich lał
Głuchnę od ich pocisków a ślepnę od błysku ich strzał
Gdybyś mnie wypruł i sprał, wysrał, wypluł i zjadł
Ludzie, już dawno bowiem obnażał Chrystus ich z wad
A ty egzystuj i walcz w tym wysypisku ich prawd
Pośród nacisków i tego ścisku za trochę blichtru i szat
Wśród tego miksu ich prawd wciąż tańczy prawda i fałsz
Co się wyklucza, jak ci z Egiptu z tym z Olimpu od lat
Możemy dziś upić strach, kupić szans parę
A każdy głupi kupi lans, co będzie widoczne jak transparent
Ludzie są hipokrytami, każdy z nas stoi blisko nich
Lecz spytajmy się siebie sami, kto jest większy - my, czy oni?

[Ref; Pork] x2